czwartek, 18 sierpnia 2016

2. Wypadek


                 Porucznik Regina Lowercraft wpatrywała się przenikliwym wzrokiem w młodą przestępczynię. Podczas swojego niemalże piętnastoletniego stażu pracy niejednokrotnie widywała nastoletnich rzezimieszków, którzy bez krzty wyrzutów sumienia napadali na bezbronnych ludzi czy okradali lokalne sklepy. Część z nich miała ku temu poważniejsze powody związane z nieudolną próbą utrzymania dysfunkcyjnej rodziny, jednak zdecydowana większość najzwyczajniej w świecie starała się zaimponować starszym kolegom. Według policjantki, Amber Whitley należała do tej drugiej grupy, przez co kobieta nie zamierzała litować się nad nią ani przez sekundę.
                – To jak, zamierzasz dalej milczeć? – spytała nieco zirytowana.
                – Mówiłem już, moja córka nie wykrztusi z siebie ani słowa, dopóki nie przedyskutujemy sprawy z prawnikiem – odparł twardo Peter, ojciec dziewczyny, która, siedząc tuż obok ze spuszczoną głową, trzęsła się jak osika.
                – Póki co wydaje mi się, że nawet przy nim nic nie powie – mruknęła Regina.
                Dzięki zeznaniom nauczycielki wiedziała, że, odkąd nastolatka zacisnęła palce wokół szyi Yvette, nie otworzyła ust nawet na krótką chwilę. Dlatego też przypuszczała, że nieobecność adwokata nie jest prawdziwą przyczyną jej milczenia. Niestety wszelkie próby podzielenia się ową prawdą z ojcem oskarżonej spełzły na niczym. Nic w tym dziwnego – oboje wyglądali na nadętych bogaczy, a użeranie się z podobnymi indywiduami bynajmniej nie należało do przyjemnych aspektów pracy w policji. Pani porucznik rozumiała jednak, że wbrew własnej woli powinna zacisnąć zęby i cierpliwie czekać, w międzyczasie rozpoczynając zupełnie niezobowiązującą rozmowę.
                – Amber, w takim razie może opowiesz mi coś o sobie? Czym się interesujesz? – podjęła, coraz bardziej rozdrażniona milczeniem dziewczyny.
                Milczeniem, o którego przerwaniu marzyła również sama Whitley. Cisza nie dawała jej spokoju, sprawiając, że brutalne myśli atakowały nastolatkę ze zdwojoną siłą. To bolało, w psychicznym i fizycznym tego słowa znaczeniu – Amber miała wrażenie, że coś bezlitośnie wwierca się w jej mózg. Bestia. Bestia. Bestia, powtarzała bezgłośnie wyraz będący kwintesencją jej istnienia. Moc owej krótkiej sentencji szybko osiągnęła przerażający rozmiar, wypełniła jej krwinki, każdą szarą komórkę, każdy zakamarek organizmu. Dziewczyna nie potrafiła się bronić, dlatego bezwiednie wykrzyczała prawdę o sobie, niemal rozdzierając swoje gardło.
                – Jestem potworem! – ryknęła, a jej ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz.
                Zarówno ojciec, jak i policjantka spojrzeli na młodą Whitley z przestrachem. Oboje po raz pierwszy widzieli żywy obraz szaleństwa, lecz postanowili zinterpretować go w odmienny sposób.
Mężczyzna za wszelką cenę pragnął chronić swoją pierworodną, przez co objął ją w niewinnym geście i powiedział twardo:
                – Moja córka doznała poważnego szoku i żądam, by jak najprędzej ją stąd wypuszczono! Komisariat to nie miejsce dla roztrzęsionych, młodych osób. Zapewniam, że gdyby przesłuchiwała ją pani w domu, zachowywałaby się zupełnie inaczej! – I jakby na potwierdzenie swoich słów, odwrócił głowę w stronę nastolatki i mruknął naiwnie, w odpowiedzi otrzymując wyłącznie głuchą ciszę: – Prawda, Amber?
                Tymczasem frustracja pani porucznik spowodowana zachowaniem mężczyzny osiągnęła apogeum. Co więcej, kobieta powoli zaczęła podejrzewać, że, skoro we krwi nastolatki nie wykryto śladów narkotyków czy alkoholu, tamta może doświadczać zaburzeń psychicznych, a co za tym idzie– potrzebuje opieki fachowca, psychiatry. Nie zamierzała grać na zwłokę, przez co jedynie podniosła palec do góry, niemo zaznaczając, że wróci za moment, po czym wstała i wyszła na korytarz.
                – Frank, czy Barbara jest jeszcze w pracy? – zapytała znajomego stojącego przed salą przesłuchań, uprzednio upewniając się, że Whitleyowie nie mają prawa jej usłyszeć.
                – Jasne, jak zwykle siedzi u siebie – odpowiedział tamten.
                Regina rzuciła w stronę mężczyzny krótkie podziękowanie, po czym popędziła w kierunku gabinetu lekarki. Do środka wpadła bez pukania – w końcu doktor Morgan nieczęsto zajmowała się czymś ważniejszym od papierkowej roboty, przez co inni pracownicy na co dzień przerywali jej zajęcia bez większych wyrzutów sumienia.
                – Mam sprawę dla ciebie – oznajmiła poruczniczka, opierając się o framugę. – Dziewczyna, którą przesłuchuję, zachowuje się, jakby postradała zmysły. Nie chciałabyś przypadkiem rzucić na nią okiem?
                – Nie ma problemu! – odrzekła kobieta. – Co dokładnie się z nią dzieje?
                – Dziś rano prawie udusiła swoją najlepszą przyjaciółkę, chociaż wcześniej nie doszło między nimi do kłótni. Co więcej, w jej krwi nie wykryto żadnych środków odurzających, a podczas przesłuchania nie powiedziała nic poza „jestem potworem”. Najdziwniejsze jest to, że, według poszkodowanej, nigdy nie zachowywała się agresywnie, była typową, popularną licealistką. Początkowo myślałam, że zwyczajnie wpadła w złe towarzystwo, ale, obserwując ją, coraz bardziej zaczynam w to wątpić.
                – Brzmi interesująco – mruknęła Barbara, spoglądając na swoją koleżankę i żywo potakując głową.
                Rzadko kiedy wzywano ją z podobnych powodów. W końcu większość przestępców popełniała zbrodnie w afekcie lub też świadomie, po uprzednim przemyśleniu całej sprawy. Aktualnie jednak zdawało się być inaczej, co oznaczało, że kobieta wreszcie zyskała szansę na wykazanie się swoją rozległą wiedzą. Raptem zamknęła akta pewnego czterdziestolatka, odrzucając teczkę w kąt, po czym odważnie ruszyła za Reginą. Ostatecznie dotarła do sali z olbrzymim lustrem weneckim, które umożliwiało jej potajemną obserwację całego przesłuchania. Policjantka natomiast otworzyła drzwi znajdujące się kilka metrów dalej.
Tym razem w pomieszczeniu, oprócz Amber i jej ojca, przebywał również adwokat rodziny Whitleyów. Ubrany w szyty na miarę garnitur, elegancki i pachnący perfumami wyczuwalnymi na kilometr, wstał, podając rękę poruczniczce.
                – Thomas Middleton, miło mi. Będę reprezentował przesłuchiwaną.
                – Porucznik Regina Lowercraft – przedstawiła się, z niechęcią spoglądając na prawnika.
                Nie przepadała za podobnymi indywiduami, zbyt pewnymi siebie arcy-znawcami wszelakich przepisów, którzy nie wnosili nic dobrego, a wręcz przeciwnie – często utrudniali śledztwo, nie chcąc jeszcze bardziej pogrążać swoich skąpanych w brudzie klientów.
                – Świetnie. W takim wypadku możemy zacząć od początku. Amber, jak zapewne pamiętasz, masz prawo zachować milczenie, ale radziłabym ci odpowiadać na moje pytania. Szczerze przyznam, że twój czyn jest niezwykle poważnym przestępstwem, więc  rozmowa ze mną nie pogorszy sprawy, a raczej wpłynie na znalezienie okoliczności łagodzących – westchnęła. – Z zeznań świadka oraz ofiary wiemy, że między dwunastą trzydzieści a pierwszą po południu, w toalecie liceum Cherry Creek usiłowałaś udusić Yvette Sanderson. Proszę, powiedz mi, czy doszło między wami do sprzeczki, która mogłaby być przyczyną twojego zachowania? – zapytała, choć doskonale znała odpowiedź.
                Najzwyczajniej w świecie szukała łatwego pretekstu do zaczęcia rozmowy. Postanowiła więc przypomnieć podstawowe fakty, niestety stopniowo tracąc wiarę w to, że tego wieczoru usłyszy choć jedno rzeczowe zdanie z ust nastolatki.
                – Niech będzie… w takim razie może powiedziałabyś mi, czy kiedykolwiek zapragnęłaś skrzywdzić Yvette? Może uparcie denerwowała cię jakimś zachowaniem? Lub czy wcześniej doświadczyłaś podobnych napadów agresji w stosunku do kogokolwiek… czy kiedykolwiek chciałaś kogoś… zamordować?
                Peter tymczasem odczuwał narastający dyskomfort związany z przebywaniem na komisariacie. W swojej córce nie widział przestępczyni, lecz zagubioną i przerażoną dziewczynę, która jeden jedyny raz w niewłaściwy sposób wyładowała ogrom napięcia. Chwilami kotłujące się w nim emocje stawały się nie do zniesienia. I chyba właśnie dlatego, wykorzystując chwilową ciszę związaną z kolejnym brakiem odpowiedzi ze strony nastolatki, gwałtownie wstał i krzyknął:
                – Dosyć tego! Dosyć tych bezpodstawnych oskarżeń! Amber nie jest żadną kryminalistką, to jakaś pomyłka!
                Rozwścieczony jak nigdy, zapewne jeszcze długo dawałby upust swojemu zdenerwowaniu, gdyby nie szybka reakcja adwokata. Thomas doskonale rozumiał, że podobne wrzaski działają na niekorzyść oskarżonej, przez co również podniósł się z miejsca i szepnął Peterowi na ucho kilka słów opamiętania, dzięki czemu Whitley momentalnie spoważniał, z powrotem siadając na niezbyt wygodnym, drewnianym krześle. Choć zdawał sobie sprawę, że nie powinien oddawać wodzy emocjom, najzwyczajniej w świecie wciąż z całych sił pragnął chronić swoją ukochaną Amber. Nie wierzył, że ktoś, jego zdaniem tak ułożony, grzeczny i przyjacielski, omal nie przyczynił się do czyjejś śmierci. I nie zamierzał przyjmować tej prawdy, nawet gdyby wszelkie dowody stanowiły, że jednak się myli.
                Regina natomiast, mimo że przesłuchanie z minuty na minutę robiło się coraz to trudniejsze, nie dawała za wygraną i kontynuowała zapytania.
 – Jak wygląda twoja relacja z Yvette? – podjęła, nieugięta. – Słyszałam, że jesteście… byłyście przyjaciółkami.
                – Yvette – dało się słyszeć ciche westchnienie.
                Policjantka machinalnie podniosła głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku, lecz imię dziewczyny zostało wyszeptane tak cicho, że z łatwością ów odgłos można było pomylić ze zwykłym szumem. Jednak brzmienie powtórzyło się znów, i znów. A Amber co chwilę otwierała usta, by wyszeptać znajome słowo.
                – Vetty, my… byłyśmy jak siostry – wychrypiała w końcu bardziej do siebie niż do poruczniczki, tępo wpatrując się w ścianę. – Spędzałyśmy razem każdą wolną chwilę. Ja… nie wiem, dlaczego musiałam ją skrzywdzić…
                Niestety nie zdążyła dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż w sam środek konwersacji wtrącił się Middleton, przerywając zdanie nastolatki.
                – Wystarczy… – zażądał stanowczo, dotykając jej ramienia, na co tamta gwałtownie odwróciła się w jego stronę.
Zielone oczy Whitley emanowały przerażeniem. Przywodziły na myśl ślepia zwierzęcia, które niemo błaga kłusownika o szansę na życie. Lecz to nie wymuskany prawnik był prześladowcą Amber, ale ona sama. Walczyła jak lew, wytężała wszelkie zmysły, by pozostać świadomą własnych czynów, jednak ostatecznie popadała w apatię. Dawała za wygraną w tym z góry przesądzonym boju. Coś, co od niedawna tak brutalnie sterowało jej życiem i powoli pozbawiało ją krzty człowieczeństwa, posiadało niekończące się zasoby siły. Niczym śmiertelny wirus, wnikało w każdy element codzienności i nie zaprzestawało, wciąż zarażając kolejne partie. A ona, jednocześnie kat i ofiara, najzwyczajniej w świecie bezwładnie patrzyła, jak wszystko, na co pracowała przez niemal osiemnaście lat, zamienia się w ruinę. I było ją stać jedynie na niekontrolowany ryk. 
Nikt nie potrafił jej uspokoić. Na nic zdały się wołania czy stanowcze uderzenie w prawy policzek. Dopiero po upływie czasu, kiedy Amber nie umiała wydać z siebie żadnego dźwięku prócz jęku, głos przejęła policjantka.
– Chyba podarujemy sobie dalszą część przesłuchania – oznajmiła, nie ukrywając zaskoczenia, jakie wciąż odczuwała. – Proszę tylko, by pańska córka codziennie odwiedzała komisariat w celu regularnej kontroli. – Mówiąc to, wstała, rzucając krótkie „do widzenia” na odchodne.
Wolnym krokiem zmierzała już w kierunku drzwi, kiedy ni stąd, ni zowąd zatrzymała się wpół kroku. Wewnętrzny niepokój nie pozwolił jej tak po prostu wyjść, zostawiając to, co widziała, za drzwiami pokoju przesłuchań, dlatego też odwróciła się, spojrzała na przerażonego Petera Whitley i, całkowicie ignorując fakt, iż mogła doprowadzić go do ostateczności, dodała:
– I, dla pańskiego dobra, proszę zabrać córkę do lekarza.
Po czym zniknęła, pochłonięta przez zawiłe zakamarki korytarzy departamentu policji.

Na zewnątrz padał deszcz, kiedy przemierzała ulice Aurory, usadowiona na tylnym siedzeniu samochodu prowadzonego przez jej ojca. Odkąd bezwiednie opuściła głowę, nie widziała kropli chaotycznie spływających po czystych szybach, jedynie słyszała, jak miarowo opadają na szklaną powierzchnię. Starała się, by ten łagodny dźwięk ją zahipnotyzował, pomógł zebrać myśli. Niestety, nie dane jej było odzyskać wewnętrznego spokoju, gdyż Peter Whitley rozproszył jej kruche skupienie cichym mamrotaniem.
– Amber…  Amber, co się z tobą stało, co się stało… – szeptał pod nosem, niezbyt przejmując się faktem, że córka najprawdopodobniej słyszy jego wynurzenia.
Zachowywał się zupełnie tak, jakby dziewczyna nie siedziała zaledwie niecały metr dalej.
– Co ja powiem Helen?! Że nasza córka zwariowała… że prawie za… zamordowała przyjaciółkę?! To nie może być prawda. Cholera, nie może. Ona nie skrzywdziłaby muchy, a co dopiero człowieka… – kontynuował, pozwalając własnym przemyśleniom wypłynąć na powierzchnię.
Zamilkł dopiero, gdy zaparkował samochód przed swoim domem. Zwykle po zgaszeniu silnika, goniony przez codzienne obowiązki, biegł w kierunku drzwi. Jednak tym razem zdawał się nie myśleć o dokumentach spiętrzonych na jego biurku, prozaicznie bojąc się konfrontacji z niczego nieświadomą żoną. Doskonale wiedział, że mu nie uwierzy. Była zbyt nieobecna, zbyt zapatrzona w córkę, którą uważała za chodzącą perfekcję. Zresztą, on sam również nie do końca mógł zrozumieć to, co zdarzyło się w szkolnej toalecie. W dodatku nawet nie potrafił przekonywująco udawać. Z każdym momentem coraz dosadniej uświadamiał sobie, że Helen uzna go za wariata, że rozpęta się prawdziwa awantura, a jednocześnie nie chciał utrzymywać przed nią w tajemnicy tak poważnego incydentu. Musiał zacisnąć zęby i odbyć tę rozmowę, choć póki co pragnął jak najdalej odwlec ją w czasie.
Gdy wreszcie zebrał się na odwagę i wysiadł z auta, ku jego zdenerwowaniu, problemy z Amber znów zaczęły się nawarstwiać. Po tym, jak zwyczajnie otworzył jej drzwi i czekał, aż wygramoli się z pojazdu, odpowiedział mu jedynie cichy jęk. Najwidoczniej nastolatka, a w zasadzie coś, co w niej żyło, nie zamierzało ruszać się z miejsca.
                – Nie utrudniaj mi tego – westchnął Peter ze zrezygnowaniem.
– Nie zamierzam – powiedziała zachrypłym głosem, odwracając się w kierunku swojego ojca.
Spod czupryny jasnych włosów, wcześniej opadających na jej twarz, widać było teraz chudy nos, cienkie usta i parę niebieskich, mroźnych oczu w ciemności przypominających nieoszlifowane kamienie, które spozierały na zmęczone oblicze Whitleya. Badały je, centymetr po centymetrze, nieomal szukając słabych punktów, by ostatecznie zaatakować  wyjątkową i niepowtarzalną bronią – czystym szaleństwem. Kolejno z mroku wyłoniły się białe zęby dziewczyny, początkowo wyszczerzone w nienaturalnym uśmiechu, a później – rozdziawione, pozwalające obłąkańczej fali chichotu na wydostanie się z krtani.
 Sekundy mijały, a ona wciąż trwała w niezmiennej pozycji. Jedynie od czasu do czasu jej powieka poruszała się w nerwowych drganiach, a ramiona unosiły do góry, gdy nabierała powietrza i opadały, kiedy wypuszczała je w nowym napływie maniakalnego śmiechu.
Peter patrzył na swoją córkę z coraz większym przerażeniem.  Był wyczerpany niezrozumiałymi wydarzeniami, które w przeciągu kilku godzin zmiażdżyły jego opanowanie i całą pewność siebie niczym kruchą, dziecięcą zabawkę. Dlatego też musiał zaczerpnąć świeżego powietrza – w przeciwnym wypadku uporczywe zawroty głowy nie pozwoliłyby mu na trzeźwą ocenę sytuacji. Rozprostował więc wcześniej pochylone plecy, jedną ręką trzymając ramę samochodu, a drugą kładąc na wciąż nagrzanym dachu.
 I wtedy to poczuł. Rozrywający skurcz, przenikliwy ból i kawałek kości dotkliwie przebijający się przez głębsze warstwy skóry. Jęknął głośno omal zagłuszając radosny ryk nastolatki.
– Amber – wychrypiał, zmuszając się do spojrzenia na swoje palce zmiażdżone ciężkimi drzwiami pojazdu.
Coś zmusiło Amber do ucieczki. By zyskać odrobinę przewagi czasowej, dziewczyna, wykorzystując nieuwagę ojca, mocno chwyciła kawałek plastiku obok klamki i pojedynczym ruchem, bez najmniejszych skrupułów, zatrzasnęła drzwi. Oszołomiony mężczyzna nawet nie zauważył, gdy wydostała się na zewnątrz. Biegła, ile sił w nogach, nie przestając się śmiać. Może z oddali przypominała niezależną nastolatkę, beztrosko przemierzającą ulice niemal uśpionego miasta, cieszącą się z nieograniczonej swobody. Jednak w rzeczywistości nigdy nie czuła się bardziej zniewolona. Próbowała się opierać, ale jej ciało tańczyło w rytm zupełnie innej, nieznanej melodii. Z czasem, nie zważając na pędzące samochody, przesunęła się na jezdnię. Światła aut przecinające mrok nocy i czerń asfaltu odbijały się od wciąż szeroko rozwartych oczu Amber. Oślepiona, nie wiedziała, dokąd pędzi lub od czego ucieka. Wirowała wśród metalowych karoserii, a wtórowały jej dźwięki klaksonów uruchamiane przez przerażonych kierowców. Początkowo zręcznie omijała przeszkody, wykonywała brawurowe obroty wśród mijających ją pojazdów, lecz finalnie, coraz żwawiej przebierając nogami, wbiegła pod koła jednego z nich, pragnąc poczuć gwałtowne uderzenie ciała o twardą powierzchnię, usłyszeć pisk opon, wydać cichy jęk bólu i, całkowicie unieruchomionym, odzyskać świadomość choć na kilka chwil zanim zamknie się oczy już po raz ostatni.

Wracała do domu po północy, pieszo, ponieważ tym razem na przejrzystym niebie mogła gołym okiem dostrzec niektóre gwiazdozbiory oraz majestatyczny księżyc w pełnej krasie, a niewykorzystana okazja do podobnych obserwacji była dla Andy prawdziwym grzechem śmiertelnym. Nie bała się, wręcz przeciwnie – czuła niesamowicie bezpiecznie, gdy przemierzała kolejne uliczki miasteczka z dłońmi utkwionymi w kieszeniach jesiennej kurtki i słuchawkami w uszach. Choć nie przepadała za muzyką, musiała przyznać, że dzieła klasycystycznych czy romantycznych twórców uspokajały ją niczym dziecięce kołysanki. Do mieszkania dotarła więc w akompaniamencie „Sonaty księżycowej” Beethovena, niemal zapominając o niepokojącym incydencie związanym z Amber Whitley. Nie wzięła ze sobą kluczy, doskonale wiedziała, że rodzice mimo późnej pory jeszcze nie zasnęli, co więcej – nawet nie zamierzali. Bez zastanowienia nacisnęła na klamkę i weszła do środka, wyciszając przy tym dźwięki utworu artysty. Nuty harmonijnej melodii momentalnie ustąpiły miejsca radosnemu pokrzykiwaniu.
– Teraz twoja kolej! – zawołała matka nastolatki, Bethany, zwracając się do swojej młodszej, czternastoletniej córki.
– Chyba sobie żartujesz… – wymamrotała tamta, nie kryjąc zdenerwowania.
Na szczęście po kilku chwilach niepewności znalazła idealną wymówkę od piątkowych, rodzinnych „rozrywek” – kiedy tylko usłyszała trzask zamykanych drzwi, uciekła z salonu, by przywitać  się z Andy.
– Weź mnie z tego domu wariatów – powiedziała niemal błagalnym głosem, widząc zadowoloną minę siostry.
– Co się tam dzieje? – zapytała starsza z dziewczyn.
– Grają w Twistera.
– Ale przecież oni nie mają…
– Mają. Pożyczyli od Bronsonów – dodała Hay, poniekąd pragnąc zachęcić nastolatkę do zobaczenia wszystkiego na własne oczy.
Wystarczyło kilka kroków, a obie dotarły do pokoju gościnnego, gdzie, w rzeczy samej, zastały swoich rodziców wykrzywionych w niewiarygodnie dziwnych pozycjach.
– Hej, Ands! Grasz z nami? – zawołał ojciec, John, spoglądając na córkę spod ramienia żony.
– Nie, dzięki. Spędzę trochę czasu z moją… ukochaną siostrzyczką  – mruknęła nastolatka zgryźliwie, przy okazji poklepując Hailey po plecach.
Odrobinę zbyt mocno, ma się rozumieć.
– Nie wiedziałem, że pałacie do siebie taką miłością. – Zaśmiał się, po czym, chcąc wrócić do swojego poprzedniego położenia, delikatnie popchnął Beth, co poskutkowało upadkiem ich obojga i nową falą śmiechu wypełniającą całe maleńkie mieszkanie Steelerów.
Ale nie zawsze było idealnie. Kilkanaście lat temu para przeżywała poważny kryzys, który doprowadził do ich chwilowej separacji. Małe córeczki wymagające ciągłej uwagi, długi finansowe, utrata pracy przez Johna – wszystko, co potęgowało nerwową atmosferę w domu, stopniowo zaczęło przerastać młode małżeństwo. Rozmowy ustąpiły miejsca nieustającym kłótniom, (w końcu od dawien dawna krzyk stanowił „najskuteczniejszą” metodę rozładowywania napięcia), a zbytnie zabieganie dodatkowo pogarszało i tak już tragiczną sytuację . Ostatecznie, rzekomo dla dobra Andy i Hailey, Bethany wraz z mężem stwierdziła, że walka o związek to zwykła syzyfowa praca, dlatego też spakowała swoje rzeczy i wyprowadziła się do rodziców – rzecz jasna, nie na długo. Po upływie miesiąca zrozumiała, że nie potrafi żyć bez Johna  – on zresztą myślał podobnie.
Steelerowie przysięgli wtedy, że już nigdy nie zaniedbają łączącej ich relacji, a co więcej –zrobią wszystko, by nieprzerwanie ją umacniać. Tak narodziły się ich piątkowe, co miesięczne zabawy. Wspólny seans filmowy, wypad do parku czy chociażby wieczór gier planszowych. Ku zaskoczeniu obojga, podobne atrakcje pozytywnie wpływały również na ich relacje z dziewczynkami, które aktywnie realizowały pomysł rodziców. Oczywiście, do czasu.
– To my pójdziemy do pokoju, jesteśmy już strasznie zmęczone – wymamrotała Hailey, po czym szeroko rozdziawiła usta, udając ziewnięcie.
– Dobranoc! –powiedzieli chórem John i Bethany, obserwując, jak ich córki zgodnie wychodzą z salonu.
Jednak kiedy zatrzasnęły drzwi sypialni, bynajmniej nie zamierzały kłaść się do łóżek.
– Stchórzyłaś! – krzyknęła Andy, jednocześnie usadawiając się w puchatym fotelu ustawionym w rogu pomieszczenia, który, choć zajmował połowę wolnej przestrzeni, tkwił w tym samym miejscu od dobrych kilku lat.
                – Że niby ja?! Sama chciałaś stamtąd zwiać – oburzyła się Hay.
                – Nie, ja po prostu się o ciebie troszczę. Zamierzałam ci pomóc. Wiem, że koordynacja ruchowa to nie twoja mocna stro… – nie dokończyła, gdyż uderzenie miękką poduszką skutecznie zamknęło jej usta.
                – Zakład, że przegrałabyś ze mną w pierwszych minutach? – rzuciła młodsza z sióstr wyzywająco, po czym stanęła naprzeciwko Andy, opierając ręce na biodrach.
Mimo że skończyła czternaście lat, momentami zachowywała się jak osoba znacznie młodsza. Emocjonowała się nowinkami z życia gwiazd, a wejście nowych kolekcji do sklepów odzieżowych uznawała za dzień święty. Obecnie natomiast pragnęła za wszelką cenę utrzeć nosa prowokującej ją krewniaczce, choć nie dało się ukryć, że nienawidziła podobnej rywalizacji. Andy za to, doskonale znając słabość Hailey, nie omieszkała się darować pojedynczej okazji do uprzykrzenia jej życia.
– Zakład przyjęty! – Zaśmiała się starsza z dziewczyn, by bez chwili zastanowienia z wielkim impetem ponownie wpaść do pokoju gościnnego.
– Mamo, tato, Andromeda rzuciła mi wyzwanie! – krzyknęła z oddali zdyszana Hay, próbując dogonić swoją siostrę. – Teraz nasza kolej! – dodała, gdy wreszcie złapała oddech i kucnęła naprzeciwko planszy do gry.
Andy szybko poszła w jej ślady, niczym małe dziecko ciesząc się z tej niegroźnej rywalizacji i podchodząc do niej z niebotycznym entuzjazmem.
– Dobra, niech najmłodsza panna Steeler zacznie – podjął ojciec, kręcąc strzałką umiejscowioną na kartonowej planszy. – Prawa ręka na zielonym – rozkazał, a Hailey posłusznie wykonała jego polecenie.
„Lewa noga na niebieskim, lewa ręka na czerwonym!” wykrzykiwał wokoło, chwilami nie mogąc powstrzymać śmiechu na widok córek nieudolnie próbujących podążać za instrukcjami. I zapewne jeszcze przez dłuższy czas cieszyłby się z ich pokracznej batalii, gdyby w mieszkaniu nie rozległ się dźwięk telefonu Andy. Całe szczęście, bo dziewczyna stopniowo zaczynała odczuwać zmęczenie, a dzwoniąca komórka okazała się idealną wymówką do przerwania pojedynku.
– Wybaczcie mi na moment – mruknęła z widoczną ulgą, słysząc w tle jedną z piosenek Beatlesów.
 Kiedy tylko wygramoliła się spod ciała Hailey, ruszyła na poszukiwanie torby. Dzieło spokojnych, zimowych wieczorów wykorzystanych przez Bethany na mozolne szydełkowanie leżało w korytarzu, nieco przybrudzone po miesiącach użytkowania.  Andy szybko otworzyła przedni zamek i sięgnęła do kieszeni, skąd wyjęła rozświetlone urządzenie. Na ekranie od dobrych kilkunastu sekund widniała już uśmiechnięta twarz Glenna.
– Czego ten idiota chce ode mnie o tej porze?  – szepnęła do siebie, naciskając przy tym odpowiedni przycisk.
– Halo? – po chwili w słuchawce usłyszała znajomy głos. – Ands, mam ci coś ważnego do przekazania – wychrypiał chłopak.
Ku zdziwieniu nastolatki, nie brzmiał jak osoba, z którą pożegnała się zaledwie dwie godziny temu. W jego słowach z łatwością dostrzegła coś na kształt przerażenia i momentalnie poczuła nieznośny ścisk w żołądku, podświadomie próbując przygotować się na wieści, jakie miał jej przekazać.
– Co się stało? – zapytała cicho.
– Właśnie się dowiedziałem, że… możesz mi wierzyć lub nie, ale… Amber nie żyje. To znaczy… ona nie umarła… zabiła się. Wskoczyła pod samochód. 


***
Wiem, piszę okropnie wolno. Ale ważne, że piszę :D Publikuję i tymczasem zabieram się za nadrabianie zaległości na waszych blogach.
Życzę wam miłej końcówki wakacji! 

10 komentarzy:

  1. Wow, niezle. Zaczęłaś z grubej rury, nie da sie ukryć. Amber kompletnie oszalała. Pewnie uznają, ze miała jakas psychozę... I tak jej ojciec miał szczęście, ze go tylko ugryzła (chyba o to chodziło?). zdziwiło mnie nieco, ze lekarka siedziała za lustrem weneckim; ze w ogole nie porozmawiała z nastolatka. Pewnie nic by to nie dało, ale mogła spróbować. Końcówka... Niezły kontrast: pomiędzy miła, rodzinna gra a przerażająca informacja. Opisy miały w sobie groźbę, ktora na pewno chciałaś uzyskać, ale czasem za bardzo powtarzałas sie znaczeniowo i niektóre rzeczy, jak na przykład zranienie ojca Amber, nie były do konca jasno opisane. Zapraszam na nowosc na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz! Teraz widzę, że to niejasno opisałam, już zmieniam. Dzięki <3 a mogłabyś podać, o które opisy Ci chodziło?

      Usuń
    2. No wlasnie o ten opis z ugryzieniem mężczyzny; zmyliło mnie tez to, ze tak mocno podkreśliłas role lekarki, a pozniej nic z tego nie wynikło ;).

      Usuń
    3. hej, tak sie zastanawiam, kiedy planujesz nowosc? bo to jest bardzo emocjonujace i intrygujace opowiadanie i przyznam, ze troche na nia czekam. ^^ zapraszam w wolnej chwili do m nie na swieza nowosc ;)

      Usuń
  2. Bardzo podobał mi się ten fragment od momentu powrotu Amber z przesłuchania. Z jakiegoś powodu lubię motyw szaleństwa pojawiający się w opowiadaniach, a Ty świetnie okazałaś utratę zmysłów przez Amber. Mogłam sobie wyobrazić jej obłąkane spojrzenie, przerażający wyraz twarzy i nieprzewidywalne zachowanie. Mimo wszystko nie spodziewałabym się, że skończy w ten sposób.

    Andy ma świetnych rodziców. Widać ,że po kryzysie małżeńskim naprawdę dbają o swój związek. Świetnie, że nie są tego typu rodziną, która wspólny czas spędza zawsze w ten sam sposób, najczęściej przed telewizorem. Zwykłe granie w Twistera potrafi zabić rutynę i wprowadzić wiele uśmiechu.

    Pozdrawiam
    j-majkowska

    OdpowiedzUsuń
  3. Amber oszalała - tak mogłoby się zdawać, bo zachowała się jak wariatka. No, ale skoro wcześniej nie wykazywała żadnych skłonności do dziwnych zachowań to samo to jest mocno zastanawiające. Policja zrobiła ogromny błąd, że zdecydowali się wypuścić dziewczynę w takim stanie z przesłuchania, chociaż w sumie wtedy jeszcze nie nastąpiło to najgorsze załamanie. Nikt nie mógł się domyślać, co może się wydarzyć. Strasznie współczuję jej ojcu, bo to wszystko było mega drastyczne.
    Końcówka też ci się udała. Taka sielska, rodzinna atmosfera, którą przerywa drastyczna wiadomość o śmierci. Podobało mi się to.
    Czekam na ciąg dalszy
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne jest życie studenta, moje wakacje potrwają jeszcze ponad miesiąc :D
    Rozdział naprawdę genialny, bardzo mi się podoba, że walisz z grubej rury i od razu na początku coś się dzieje. Cóż, chyba się spodziewałam, że Amber po tym całym ataku jakoś wróci do siebie... Tę jej niezdolność do komunikacji uznałam za wynik szoku, w końcu dziewczyna nagle się zorientowała, że bez żadnego większego powodu zaatakowała najlepszą przyjaciółkę, omal jej nie zabijając. Chyba sama byłabym w tak ciężkim osłupieniu, że niczego nie byłabym w stanie z siebie wydusić. Ale kilka drobnych uwag czy elementów sprawiło, że dało się zauważyć, iż Amber nadal nie jest sobą. Przecież powinna chociaż spróbować się bronić, cokolwiek. Powinna płakać, zaprzeczać, kiedy porucznik zadawała jej pytania o to, czy już wcześniej działo się coś podobnego. Tymczasem ona była tak zagłębiona w siebie, jakby widziała, że... Nie jest w swoim ciele sama. Że coś nią zawładnęło. No i chyba faktycznie tak było, prawda? Kiedy już się wydawało, że najgorsze minęło, kompletnie oszalała, uciekła swojemu ojcu i na dodatek rzuciła się pod samochód, czy raczej coś kazało jej to zrobić. Ten jej upiorny chichot zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Cholera, co jest grane? Co jej się przestawiło? Bo to tak, jakby ktoś nagle zaczął nią sterować, przez co zwyczajna Amber odeszła w zapomnienie.
    Atmosfera w domu Andy jest niesamowicie ciepła. Według mnie w każdej rodzinie zdarza się jakiś kryzys, a teraz, kiedy wyobrażam sobie rodziców dziewczyny wygłupiających się przy zabawie, to wiem na pewno, że nie mogliby bez siebie żyć. Dobrze wracać do domu, gdzie jest tyle miłości :) Tylko ciekawa jestem, jak Andy zareaguje na wieść o śmierci Amber i w ogóle jakie to całe zdarzenie będzie miało skutki. No i nie ukrywam, że chciałabym bliżej poznać panią porucznik, bo wydaje mi się bardzo ciekawą postacią.
    Czekam na ciąg dalszy <3
    rude-pioro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje pierwsze skojarzenie po przeczytaniu tych dwóch rozdziałów, które zamieściłaś na blogu i tytułu opowiadania? Obcy! No cóż za dużo tu mowy o gwiazdach, poza tym obca siła, która wpływa na zachowanie ludzi... Chyba za dużo science fiction się naczytałam (w sumie w zeszłym miesiącu miałam w ręku "Piątą falę"). Co prawda moje skojarzenie może nie być trafne, a wręcz całkowicie i niezaprzeczalnie błędne, ale mimo wszystko coś w tej historii jest na rzeczy i mnie osobiście bardzo ciekawi co. W końcu zachowanie Amber nie było standardowe. Szczególnie gdy wspominałaś o tej niewyjaśnionej sile, która kierowała jej zamiarami. Zastanawia mnie tylko dlaczego miałaby doprowadzić ona do śmierci dziewczyny? No i o co tu tak naprawdę chodzi? Mam wrażenie, że teraz nastąpi "epidemia" podobnych wypadków i zacznie się niezła akcja. Chociaż nie powiem - już na samym początku rzuciłaś czytelników ( w tym mnie) w intrygujący, pełny napięcia ciąg wydarzeń. Nawet jeśli jest on przeplatany pozornie zwyczajnymi czynnościami, jak gra w Twistera... Przechodząc do tej gry, mam zamiar skupić się na głównej bohaterce, bo za takową uznałam Andy. Nawet jeśli mam wrażenie, że napisałaś póki co o niej mniej niż o Amber... Chociaż może tylko mi się tak wydaje.
    Jestem bardzo ciekawa, jaką rolę w tym wszystkim odegra Andy? Co ją spotka? No i mam wrażenie, że to jej zainteresowanie gwiazdami będzie miało jakiś wpływ na dalszy przebieg wydarzeń. Jest z pozoru zwyczajną nastolatką, ale... No właśnie mimo wszystko wydaje się trochę odstawać od reszty. Ah! Jestem ciekawa, jak pociągniesz to opowiadanie! Co się wydarzy? No i chciałabym poznać dalsze losy bohaterów - coś czuję, że będą one naprawdę ciekawe.
    Ogromnych pokładów weny życzę! Ta historia naprawdę mnie zaintrygowała. Poza tym uwielbiam Twój styl pisania :)
    Pozdrawiam serdecznie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaskoczyłaś mnie tym, że Amber nie żyje. W ogóle zastanawiam się co na nią tak wpłynęło. Wydaje mi się, że rodzina Steeler bardzo późno chodzi spać. Dobra był piątek, ale jednak to mi nie pasuje. Poza tym jakim cudem Gleen tak późno w nocy dowiedział się o śmierci Amber. Jakoś nie wyobrażam sobie, by ktoś do niego zadzwonił do niego z tą informacją o tak późnej porze. No, ale to już moje zwyczajne czepianie się. Nie przejmuj się tym. Za to ogromnie interesuje mnie jak śmierć Amber wpłynie na Andy i Gleena. Pozdrawiam. walc-dusz

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem i ja! Bardzo długo mi zajęło dotarcie do Ciebie, za co przepraszam, ale jakoś nie mogłam się ostatnio zebrać do czytania blogów. Jakiś kryzys czy co… w każdym razie chyba minął, bo jestem ;)
    W porównaniu z tym, co mi wysłałaś, ten rozdział jest naprawdę świetny! Widać, że napracowałaś się przy zmianach. Czytało mi się płynnie, a te wszystkie kryminalno-prawne kwestie już mi w ogóle nie zgrzytają. Co prawda nie jestem żadnym znawcą, ale mimo wszystko moim zdaniem bomba.

    Podoba mi się to, jak przedstawiasz emocje bohaterki. Wygląda na opętaną, kompletnie przerażoną tym, co się z nią dzieje i trochę wątpię, że jakikolwiek psycholog by sobie z nią poradził. Bo to chyba wykracza poza ludzkie zdolności. Jestem mega ciekawa, co się dzieje z tą dziewczyną i dlaczego akurat z nią. Fajnie, że przedstawiłaś też emocje jej ojca. W końcu, to co dzieje się z dzieckiem, nie oddziałuje tylko na nie. Na rodziców również i to w ogromnym stopniu. Tym bardziej, że z tego co widać, Amber jest w stanie skrzywdzić każdego. Nie tylko najlepszą przyjaciółkę, ale też ojca… I świetle takich argumentów, to chyba dobrze, że rzuciła się pod ten samochód. Tylko to chyba nie załatwi sprawy. Bo co jeśli „to coś” opanuje teraz kogoś innego?
    Jestem bardzo ciekawa, o co w tym wszystkim chodzi! Mam nadzieję, że ciągle jesteś tu obecna i tworzysz, bo widzę, że od dawna nie pojawiło się nic nowego. Nie zostawiaj nas z tą ciekawością ;)

    Pozdrawiam!
    I zapraszam na rozdział do siebie w wolnej chwili ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

W bardzo dużym skrócie...

Zastanawialiście się, co by było, gdyby niespodziewanie okazało się, że wolna wola, jaką posiadamy, to tak naprawdę fikcja, a nasze decyzje, czyny i marzenia zależą od rządzących nami tajemniczych istot? Jak zbudowany byłby nasz świat? By poznać odpowiedź, nie pozostaje wam nic innego, jak zajrzeć do środka.