To była
wyjątkowo ciepła jesień. Choć kolorowe liście stopniowo zaczynały opadać z
drzew, swobodnie układając się na nagrzanej ziemi i tworząc coś na kształt
pozłacanej ścieżki, która cieszyła swoim widokiem niemal każdego przechodnia,
to wysokie temperatury wciąż nie dawały za wygraną, ostatecznie triumfując nad
odpoczynkiem, o jaki wołała zmęczona ziemia. Podobne zjawiska meteorologiczne
należały jednak do codzienności, z jaką musieli zmagać się mieszkańcy Aurory,
niewielkiej miejscowości położonej na przedmieściach Denver. Całe szczęście, że
pogoda była jedną z niewielu wad tego urokliwego miasteczka. Bezpieczeństwo i
spokój – dwa pojęcia rzadko spotykane w życiu statystycznych Amerykanów stały
się nieodzownym elementem codzienności tubylców.
Andy
uwielbiała fakt, że wymykanie się z mieszkania w środku nocy nie stanowiło dla
niej niemal żadnego zagrożenia, zwłaszcza, że cierpiała na bezsenność, a widok
bezchmurnego nieba działał na nią niezwykle kojąco. Nikomu o tym nie mówiła,
ale niejednokrotnie wspinała się na sam dach kamienicy, kładła na zimnej
posadzce i patrzyła. Doskonale zdawała sobie sprawę z umiejscowienia Wielkiej
Niedźwiedzicy czy Małego Wozu, nie mówiąc już o galaktykach, które, choć
niewidoczne gołym okiem, istniały w odległym wszechświecie. Ignorowała fakt, że
kolejnego dnia jej budzik zadzwoni o szóstej nad ranem, że, postępując w ten
sposób, najprawdopodobniej szybko się rozchoruje. Liczył się wyłącznie spokój,
który odczuwała, ilekroć znajdowała się bliżej nieba.
W
chwili obecnej jednak wzrok dziewczyny przykuwała tylko nieznośnie jasna
gwiazda zwana Słońcem. Żałowała, że nie zajęła innego miejsca przy stoliku,
ponieważ za każdym razem, gdy chciała spojrzeć na swojego przyjaciela, musiała
mrużyć oczy.
– Nie
chcę być niemiły, ale kanapki, które robi twoja mama, są… jakby to delikatnie
powiedzieć... niezjadliwe? – odparł Glenn, odgryzając potężny kawał bułki i
znacznie się przy tym krzywiąc.
– Nie
wiń mojej mamy – ofuknęła się dość niemrawo. – To ja zapomniałam wczoraj kupić
chleb.
– Panna
Steeler, zawsze przygotowana. – Zaśmiał się ironicznie, delikatnie marszcząc
przy tym nos.
Robił
tak, odkąd tylko pamiętała. A znała go naprawdę długo. Trzynaście lat temu
nosił jeszcze czerwone szelki w parze do koszulki z Kubusiem Puchatkiem i śpiewał
w dziecięcym zespole. Andy natomiast jako mała dziewczynka nie wykazywała
zainteresowania jakimikolwiek formami sztuki. W odróżnieniu od swoich
rówieśniczek nienawidziła kolorowanek czy piosenek o wesołych misiach. Wolała
za to biegać po podwórku z kijem i udawać, że jest zbuntowaną Indianką.
Przyjaźń tej dwójki narodziła się w przedszkolnej piaskownicy, kiedy to Glenn
śpiewał jej do ucha „Happy birthday”, a ona, ignorując zasadę głoszącą, że
bicie innych dzieci jest niegrzeczne, zaczęła okładać go plastikową łopatką.
Podobna „bitwa” na szczęście nie trwała zbyt długo. Oboje szybko dostali
reprymendę od wychowawczyni, przeprosili się, a później, jak gdyby nigdy nic,
rozpoczęli wspólną zabawę.
Andy
właśnie wróciła do teraźniejszości, gdy Glenn odwrócił głowę w kierunku Amber, wysokiej blondynki,
która większość przerw spędzała w „przedsionku palaczy”. Kiedy tamta
zrozumiała, że Silver patrzy w jej stronę, obrzuciła go zdegustowanym
spojrzeniem.
– Chyba
powinienem przestać się z tobą przyjaźnić – mruknął do Andy, udając poważnego.
– Redukujesz mój splendor.
–
Następnym razem sam sobie zrobisz kanapkę – oznajmiła z nieukrywanym uśmiechem
na twarzy, wstając od stolika zaraz po usłyszeniu nierytmicznego dźwięku
dzwonka.
Język
angielski, czyli istna mordęga dla dwóch umysłów ścisłych miał lada chwila
dopaść ich w swoje bezlitosne macki. Glenn krzywił się przez całą drogę do sali
lekcyjnej, cicho, przez zaciśnięte zęby, obrzucając obelgami nauczycielkę
przedmiotu, panią Stanley. Zapowiadała się kolejna godzina wysłuchiwania
krzykliwych haseł dotyczących świetności literatury, która była dla niego mniej
zrozumiała niż cykl Krebsa. Kiedy usiadł w niewygodnej ławce, maksymalnie
wytężył zmysły, by móc przyswoić choć część skomplikowanych analiz i
interpretacji. Andy zajęła miejsce tuż obok, jednak, w odróżnieniu od Silvera,
postanowiła ukradkiem wyjąć podręcznik do fizyki, ignorując profesorkę
wypisującą na tablicy tytuł słynnego dzieła Hemingwaya.
– Z
racji, że zbliżają się egzaminy końcowe, pomyślałam, że warto by nieco
odświeżyć waszą pamięć i omówić najważniejsze lektury. Ale najpierw… chyba
powinnam sprawdzić obecność… – rozpoczęła z dozą niepewności, po czym usiadła
za biurkiem, otwierając odpowiedni program komputerowy pozwalający na
skontrolowanie udziału uczniów w lekcji.
Pani
Stanley była otyłą kobietą w średnim wieku, samotnie wychowującą dwójkę kotów,
o które troszczyła się bardziej niż niejedna matka o własne dzieci. Mieszkała w
zaniedbanej kawalerce, a trzy czwarte wszystkich pomieszczeń jej klitki
zajmowały biblioteczki. Uwielbiała literaturę każdej epoki, niemal
doświadczając ekstazy podczas czytania dzieł Szekspira czy Jane Austen. Uważała
siebie za artystkę, co okazywała na wszelkie możliwe sposoby. Na co dzień
nosiła staromodną sukienkę znalezioną na dnie metalowego kosza w ciucholandzie
oraz jaskrawy szal. Właśnie poprawiała jego koniec, machinalnie wyczytując
nazwiska uczniów. Zatrzymała się tylko przy Amber Whitley. Nie przepadała za
jej obecnością, a złośliwość losu chciała, że przez ostatnie dwa miesiące
nastolatka nie opuściła ani jednych zajęć. Wypowiadając godność dziewczyny,
podniosła wzrok i spojrzała na jej wysmukłą twarz z wyraźnym zdenerwowaniem.
Uczennica,
po usłyszeniu własnego imienia, nie odpowiedziała jednak na typowe zawołanie.
Ledwie się skrzywiła, gwałtownym ruchem
dłoni przeczesując swoje blond włosy. Zrobiła to w sposób niezwykle
nienaturalny, przywodzący na myśl zwierzę zagrzebujące zapasy pożywienia w
podłożu. Ktoś obok parsknął śmiechem.
– Co
jej się stało? – szepnęła Andy.
– Widać
królowa ma dzisiaj gorszy dzień – odparł Glenn z satysfakcją.
Mimo że
Amber naprawdę wyglądała jak siedem nieszczęść, nauczycielka postanowiła ją
zignorować – w końcu symulowanie choroby nie należało do niezwykle trudnych
zadań. Stanley wychodziła z założenia, że jeśli przymknie oko na niecodzienne
zachowanie swojej podopiecznej i kontynuuje lekcję, tamtej znudzi się zabawa w
kotka i myszkę.
–
„Stary człowiek i morze” to opowiadanie stworzone przez Hemingwaya podczas jego
pobytu na Kubie. Do stworzenia dzieła zainspirowały go głównie historie starego
rybaka dotyczące nieudanych połowów oraz pragnienia związane ze złowieniem
wielkiej ryby… – mówiła cicho, odwrócona głową do tablicy, próbując przy tym
zapisać na niej wszelkie najważniejsze informacje.
Swojemu zadaniu poświęcała ogrom uwagi i
zdawać by się mogło, że wpadła w pewnego rodzaju trans, lecz jej pozorne
skupienie szybko uległo rozproszeniu – wystarczyło, że do uszu kobiety dotarł
donośny huk z końca sali. Anglistka, chcąc odszukać jego źródło,
niespodziewanie upuściła na podłogę kawałek kredy, która rozprysła się na
drobny, biały pył. Kruchy przedmiot jednak nie stał się powodem zdenerwowania
Stanley – zignorowała tak błahą sprawę, kiedy dotarło do niej, że uczennica
właśnie wygramoliła się z ławki i zaczęła biec w kierunku drzwi.
–
Amber! – krzyknęła, pragnąc ją zatrzymać.
Nieudolnie,
bo, mimo wrzasków profesorki, nastolatka uparcie podążała we wcześniej
wyznaczonym kierunku. Po chwili dołączyła do niej również przyjaciółka, Yvette.
Biegła, ile sił w nogach, by dogonić uciekinierkę, przy okazji zamykając za
sobą drzwi z przenikliwym trzaskiem.
Nagła
ucieczka obu dziewczyn wprawiła w oszołomienie resztę klasy. Salę początkowo
wypełniła głucha cisza i dopiero po kilku minutach Roderick, znany ze swojego
buntowniczego zachowania, zdecydował się ją przerwać.
– Widać
wczoraj zabalowała – odezwał się kpiąco, poniekąd dając przyzwolenie na
utworzenie znacznego chaosu.
W końcu
licealiści nie przepuściliby żadnej okazji do plotek. Dziwne zachowania,
niewinne flirty czy chociażby czyjaś obecność w podejrzanym miejscu – wszystko,
co czyniło życie przeciętnych uczniów odrobinę bardziej interesującym.
– Kac
morderca prędzej czy później dopada każdego. Ale naprawdę… trzeba nie mieć rozumu,
by przychodzić do szkoły w takim stanie. – Westchnęła Andy bardziej do siebie
niż do przyjaciela, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– No
cóż, zapewne kiedy przyjdzie do domu, jej kochany tatuś wybierze odpowiednią
karę. Szlaban na wychodzenie z domu i takie tam... i nici z imprez w środku
tygodnia — Zaśmiał się Glenn. – Poza tym, popatrz na plusy. Stanley zapewne
zaraz sobie pójdzie, więc nie będziemy musieli słuchać jej ględzenia.
I, jak
na zawołanie, nauczycielka, nie mogąc poradzić sobie z rozgadanymi
nastolatkami, wrzasnęła:
–
Dosyć! Macie po osiemnaście lat, a zachowujecie się jak małe dzieci. Trochę
wyrozumiałości dla koleżanki. – Wstała gwałtownie, rozglądając się po całej
sali. – Muszę was na chwilę opuścić w związku z tym… incydentem, więc liczę na
to, że wykażecie się inteligencją i nie zmarnujecie tego czasu – mruknęła
naiwnie z urażoną miną, by następnie zabrać swoją torbę i wyjść na korytarz.
Amber
już kilka dni temu pojęła, że dzieje się z nią coś bardzo niepokojącego. Nie
rozumiała, dlaczego w jej wnętrzu kłębiło się tyle przerażających myśli –
chwilami miała wrażenie, że tajemnicza siła pragnęła zmusić ją do niemoralnych
czynów. Próbowała odganiać swoje zamiary, lecz czasem dawała za wygraną. Wtedy
zaś nadchodziła fala mdłości, która tego dnia spowodowała, że wybiegła z sali
i, choć toaleta znajdowała się w drugiej części budynku, zdążyła dotrzeć do
kabiny, by opróżnić zawartość żołądka.
Oddychała
głęboko, dwoma rękami opierając się o sedes, a co więcej, mimo że zapach
wymiocin nie należał do najprzyjemniejszych, nie chciała wychodzić. W ciasnym,
zamkniętym pomieszczeniu czuła się bezpiecznie. Po cichu błagała, by nikt jej
nie znalazł, co oczywiście graniczyło z niemożliwym – na co dzień otaczał ją
wianuszek przyjaciół, a gdy była chora, znajomi walczyli o szansę na
zagoszczenie w progach jej domu z garnuszkiem ciepłej zupy. Również obecnie
zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później musi opuścić pomieszczenie. Nie
wiedziała tylko, że tak szybko.
– Co
się dzieje, Amber? Wszystko z tobą w porządku? – wyszeptała zaniepokojona
Yvette, wbiegając do toalety.
– Daj
mi spokój – odpowiedziała Whitley, nieudolnie hamując narastającą w niej
wściekłość.
–
Martwię się o ciebie… wymiotowałaś?
–
Powiedziałam: daj mi spokój! – wrzasnęła, całkowicie ignorując wcześniej
postawione pytanie.
Yvette
jednak nie zamierzała opuszczać koleżanki mimo jej wrzasków. Usiadła na zimnych
kafelkach i podkurczyła nogi, wsłuchując się w miarowe kapanie kropel wody z
nieszczelnego kranu, szybko zagłuszone przez niezgrabne wtłoczenie się dość
obszernego ciała nauczycielki przez ciasne drzwi.
– Co z
nią? – spytała tamta bez większej troski w głosie, po czym oparła się o ścianę,
dysząc ciężko.
Każdy,
nawet minimalny wysiłek był dla niej jak wejście na Mount Everest.
– Nie
wiem. Nie chce ze mną rozmawiać – odparła Yvette z wyrzutem. – Może niech pani
spróbuje.
Anglistka
kiwnęła głową, a następnie, zgodnie z obietnicą, podeszła do drzwi kabiny,
mówiąc stanowczo:
–
Amber, nie bój się. Chcemy ci tylko pomóc, ale nie zrobimy tego na odległość,
dlatego proszę, wyjdź stamtąd.
Odpowiedziała jej głucha cisza.
Anna
Stanley z przykrością i zirytowaniem stwierdziła, że nie powinna dłużej czekać.
Musiała jakoś wydostać stamtąd młodą dziewczynę i udzielić jej pomocy
przedmedycznej, nawet jeśli miało przyjść jej uczynić to siłą, jakiej, rzecz
jasna, nie posiadała, dlatego zadecydowała, że wykorzysta swój wysoce
rozwinięty spryt i zagra nieco radykalniej niż przypuszczała.
– Masz przy sobie pięć centów? – zwróciła się
do Yvette.
–
Chyba… tak – wymamrotała tamta, nie do końca rozumiejąc zamiary nauczycielki.
Mimo
zakłopotania, posłusznie sięgnęła do kieszeni spodni i podała jej srebrną
monetę.
Wystarczyło,
że kobieta włożyła pieniądz pomiędzy cienką szparę w zamku i przekręciła go w
swoją stronę, by drzwi uchyliły się z piskiem.
Amber,
słysząc cichy zgrzyt, coraz dosadniej czuła, że powoli przegrywa. Jej twarz
zalała czerwień, a oczy dziko zapłonęły, zupełnie jak u kota oślepionego
światłami samochodu w ciemną noc. Przestała być sobą. Maleńki płomień wolnej
woli, który jeszcze niedawno tlił się w jej wnętrzu, zgasł bezpowrotnie, a ona
straciła władzę nad podejmowanymi decyzjami. Stanęła na równe nogi i rzuciła
się na przyjaciółkę, przygniatając ją ciężarem własnego ciała.
– Złaź
ze mnie! – krzyknęła nastolatka resztkami sił, gdy ręce Whitley oplotły się
wokół jej szyi.
–
Zginiesz – wyszeptała Amber z chorą satysfakcją, nie zwracając uwagi na
cierpienie koleżanki, a wręcz ciesząc się nim.
Yvette
doskonale znała ten wyraz twarzy – radość z wygranej walki pojawiającą się za
każdym razem, gdy utarła komuś nosa wymieszaną z ulgą okazywaną przez nieśmiałe
podniesienie kącików ust podczas letnich wyjazdów ich paczki. Tym razem jednak,
mimo wielu starań, nie potrafiła dopasować żadnej z okoliczności do obecnego
stanu. Zszokowanie, jakie przeżywała, uniemożliwiło jej skuteczną obronę. Nadal
widziała w napastniczce swoją wierną przyjaciółkę, która to dawniej skoczyłaby
za nią w ogień, a co więcej – rozumiała, że przez podniesienie ręki na kogoś
pokroju Whitley sięgnie dna.
Dlatego też leżała na wznak, posłusznie, jakby
czekając, aż uleci z niej resztka życia.
Choć w
mniemaniu Yvette chwile zamieniały się w godziny, całe zajście nie trwało
dłużej niż kilka sekund. Pani Stanley zareagowała, w odpowiednim momencie
odciągając Amber od bezbronnego ciała jej koleżanki.
– Czyś
ty zwariowała?! – krzyknęła nauczycielka, daremnie obezwładniając nastolatkę.
Tamta
nie dawała za wygraną, raz po raz wyrywając się z uścisku kobiety.
–
Mogłaś ją zabić! – sapnęła, kiedy Whitley niepostrzeżenie wyślizgnęła się z jej
rąk.
Ogarnięta
ślepą furią, postanowiła podjąć kolejną próbę ataku, tym razem nieudaną. Yvette
była szybsza. Trzymając się za gardło, nacisnęła klamkę i przedostała na
korytarz, gdzie rozchichotani uczniowie początkowo nawet nie zauważyli jej
obecności. Kilkoro oczu zwróciło się w kierunku roztrzęsionej nastolatki
dopiero, gdy tamta charknęła, nieporadnie nabierając powietrza w płuca. Nikt
nie rozumiał. Nikt nie miał pojęcia o koszmarze, jaki wydarzył się dosłownie
przed minutą. Wiedziała więc, że jeśli sama nie poprosi o pomoc,
najprawdopodobniej znów przyjdzie jej stawić czoła komuś, kogo dawniej uważała
za przyjaciółkę.
Chwyciła
więc rąbek czyjeś spódnicy, a kiedy spojrzała w górę, ujrzała zakłopotaną twarz
Andy. Szepnęła:
– Pomóż
mi.
– W
czym? – zapytała druga z dziewczyn po dłuższym zastanowieniu — w końcu ludzie
należący do szkolnej elity nie śmieli z nią rozmawiać — lecz nie usłyszała
odpowiedzi, gdyż niespodziewanie uwagę obu nastolatek przykuł głośny krzyk
wydobywający się z gardła Amber.
Szła w
ich kierunku wolnym krokiem, wyjątkowo nie obdarzając Yvette nawet pojedynczym
spojrzeniem. Płakała, piszcząc i co jakiś czas potykając się o własne nogi. Jej
głowa niezdarnie opadała na bok, jakby Whitley nie miała sił, by utrzymać ją w pionie.
Gdy przechodziła korytarzem, schwytana przez panią Stanley, dawniej rozgadani
uczniowie momentalnie milkli, jedynie od czasu do czasu szepcąc do siebie ciche
słówka z oszołomieniem. Nastolatka wyglądem przypominała postać z horrorów –
rozczochrana, wgapiona otępiałym wzrokiem w przestrzeń, wymawiająca
niezrozumiałe wyrazy.
Kiedy
zniknęła tuż za rogiem, Andy ponowiła pytanie, jednak Yvette nie zamierzała
mówić — wyłącznie głośno przełykała ślinę, wciąż trzymając się za szyję. Słowa
miały moc sprawczą. Dziewczyna wiedziała więc, że jeżeli opowie komuś o
zachowaniu Amber, to traumatyczne wydarzenie na dobre zagnieździ się w jej
pamięci. A póki co nie była na to gotowa.
–
Potrzebujesz pomocy? – zagadnął Glenn stojący u boku Andy. – Zaprowadzić cię gdzieś,
zadzwonić po kogoś? – dodał.
–
Proszę, wyjaśnij… – wymamrotała, lecz nie zdążyła dokończyć swojej wypowiedzi,
gdyż zauważyła Stephena, swojego chłopaka, biegnącego w ich stronę.
Młodzieniec
właśnie zerwał się z pracy, by, zgodnie z obietnicą, zabrać ją na krótką
wycieczkę do ogrodu botanicznego w Denver. Jak zwykle czekał na nastolatkę przy
placu szkolnym, lecz zauważając jej nieobecność i niecierpliwie uciekający
czas, postanowił zajrzeć do wnętrza budynku. Ku jego zaskoczeniu, po otwarciu
drzwi szkoły nie zastał tam typowego szumu utworzonego przez nakładające się na
siebie głośne dźwięki rozmów. Nadstawił
więc uszu i po chwili koncentracji odniósł wrażenie, że hałas został nieco
przytłumiony, jakby ktoś ustawił między nim a pozostałą częścią placówki
potężną, szklaną ścianę. Zaniepokojony tym niecodziennym zjawiskiem, skierował
się w głąb korytarza. Wodził wzorkiem po twarzach dziwnie przerażonych uczniów
w poszukiwaniu Yvette, a kiedy ostatecznie ją dostrzegł, klęczącą i zalaną
łzami, nie czekał ani chwili, by popędzić w jej kierunku.
–
Vetty! – krzyknął, pragnąc, by tamta odnalazła go w tłumie kilkudziesięciu
nieistotnych stworzeń.
Gdy ich
spojrzenia się spotkały, Stephen znacznie przyspieszył kroku. Nie minęło kilka
sekund, a stanął tuż obok, pochylając się nad roztrzęsionym ciałem swojej
dziewczyny.
– Co
się stało? – wyszeptał troskliwie.
— Ja
nie rozumiem… – wymamrotała tamta ledwie słyszalnym głosem, opierając się o
ramię chłopaka i z wielkim wysiłkiem wstając.
Jednak
pomimo starań, nie potrafiła utrzymać równowagi i, gdyby nie szybka reakcja
młodzieńca, runęłaby na podłogę.
Podtrzymywał
ją, próbował uspokoić, jednocześnie czując potężną wściekłość. Nie miał
pojęcia, kto mógłby doprowadzić Yvette do podobnego stanu, lecz zamierzał prędko
pozbyć się swojej niewiedzy. Chciał wyciągnąć od niej to, co wydarzyło się
przed kilkoma chwilami, choć obecnie nastolatka z trudem wydobywała z siebie
pojedyncze słowa. Wciąż nabierała
powietrze w płuca z ogromnym wysiłkiem, jakby za każdym razem dziwiła się, że
umie znów oddychać.
—
Amber... ona zwariowała — odrzekła, przełykając ślinę. — Boję się jej.
— Twoja
przyjaciółka? Amber?! — powiedział ze zdziwieniem. — Przecież jesteście
nierozłączne.
— Ona
zwariowała — powtórzyła dziewczyna, ignorując wcześniejsze słowa Stephena. —
Zwariowała! — niemal wrzasnęła.
Całkowicie
zaaferowana przerażającymi myślami, nie zwracała uwagi na otoczenie, z całych
sił wtulając się w ciepłe ciało młodzieńca, jego nieco przepoconą, pracowniczą
koszulkę pachnącą perfum, jakie kupiła mu na dwudzieste pierwsze urodziny.
Odniosła wrażenie, że tylko on był w stanie uchronić ją przed niezrozumiałymi
wspomnieniami.
—
Wszystko mi opowiesz, dobrze? — zaproponował, delikatnie unosząc podbródek
nastolatki, by spojrzeć jej w oczy. — Tylko niech najpierw zbada cię szkolna
pielęgniarka.
Już
wcześniej zauważył podejrzane czerwone ślady zdobiące jej szyję i, łącząc to z
niecodziennym zachowaniem ukochanej, stwierdził, że spotkanie ze specjalistką
to najlepsza opcja.
Yvette
kiwnęła głową, zgadzając się na prośbę Stephena, po czym, wciąż opierając się o
jego ramię, niepewnie podążyła w kierunku gabinetu higienistki.
Andy i
Glenn obserwowali tę scenę w osłupieniu, nie odzywając się do siebie ani
słowem. Ich milczenie przerwał dopiero donośny dźwięk dzwonka informujący o
rozpoczęciu kolejnej lekcji, jednak żadne z nich nie kiwnęło nawet palcem, by
przygotować się na nadchodzące zajęcia. Stali w miejscu niczym sople lodu.
— O co
tutaj chodzi? — zapytała dziewczyna, nie do końca potrafiąc skomentować
poprzednią sytuację.
—
Szczerze? Nie mam pojęcia. Ale jestem pewien, że nie powinniśmy wnikać w to
głębiej — stwierdził jej przyjaciel, tępo gapiąc się w ścianę naprzeciwko.
Mimo to
Andy wciąż nie wiedziała, jak się zachować. Nie wiedziała, czy powinna
zignorować podejrzane zachowanie Amber i Yvette, czy wręcz przeciwnie -
rozdmuchać sprawę, lecz, gdy spojrzała
na powoli pustoszejący korytarz, postanowiła nie odstawać od reszty. Uczniowie,
choć równie przejęci i niezdrowo zafascynowani tajemniczym przypadkiem, nie angażowali się w
życie prywatne najpopularniejszych osób w szkole, ale woleli dyskutować na
temat całego zajścia po cichu, przy okazji dzieląc się własnymi odczuciami z
tymi, którzy nie zostali naocznymi świadkami incydentu.
– Mam
zaraz klasówkę z fizyki atomowej – szepnęła ostatecznie dziewczyna, daremnie
starając się, by wszystko wróciło do poprzedniego stanu. — Chyba powinnam już
iść.
— Racja
— mruknął chłopak, nie obdarzając jej pojedynczym spojrzeniem. — Spotkamy się
później na parkingu..
— W
porządku — odpowiedziała, siląc się na uśmiech, po czym niepewnym krokiem
ruszyła w kierunku sali numer 24.
Na
miejsce dotarła odrobinę spóźniona, jednak, z racji, że pozostawała ulubienicą
nauczycielki, tamta nijak zareagowała na jej wcześniejszą nieobecność. Andy
szybko usiadła w ławce, gdzie czekał już na nią gotowy arkusz testowy z
nadzieją, że rozwiąże go bez większego wysiłku, jak to zwykle bywało. Niestety,
kiedy popatrzyła na pierwsze pytanie, zorientowała się, że nagle cała wiedza,
jaką posiadała, magicznie wyparowała z jej głowy. Wszelkie formułki, które
nieraz całkowicie zapełniały pamięć uczennicy, zostały zastąpione przez
natrętne myśli. Wiedziała, że powinna skupić swoją uwagę na kartce papieru, ale
schematyczne powtarzanie w głowie motywującego „weź się w garść” zdało się na
nic. Najzwyczajniej w świecie wypominała sobie, że nie udała odrobinę bardziej
wytrwałej i nie wyciągnęła od Yvette całej prawdy. Nie lubiła jej. Mało - nie
cierpiała, ale ludzka ciekawość będąca pierwszym stopniem do piekła sprawiała,
że pragnęła poznać odpowiedź.
W
konsekwencji, na jej arkuszu pod koniec lekcji nie znajdowało się nic poza
kilkoma obliczeniami. Oddała więc kartkę z pochyloną głową, nie chcąc patrzeć
na niezadowoloną minę profesorki.
— Do
widzenia — wymamrotała pod nosem, by następnie wyjść z sali i spotkać się z
Glennem.
Liceum Cherry Creek niewątpliwie
wyróżniało się na tle innych obiektów w okolicy. Ogromny gmach zbudowany z
brązowej cegły, ciągnący się przez kilkaset metrów zwieńczała dostojna wieża
przypominająca te wznoszone nad wejściami kościołów. W środku natomiast na
białych ścianach każdego korytarza wisiały zdjęcia absolwentów oraz plakaty
szkolnych drużyn sportowych. Co się zaś tyczyło szafek – rysunki naklejone na
ich zdewastowane powierzchnie niemal opiewały zalety trybu życia przeciętnego
licealisty. Niektóre z pseudo-arcydzieł odrywały się od blachy i, choć
sukcesywnie eliminowały je sprzątaczki, często walały się po wyłożonej szarymi
kafelkami podłodze ubrudzonej butami blisko czterech tysięcy uczniów.
Glenn,
po blisko godzinnym spacerze, dotarłszy do prawie każdego zakamarka szkoły, ostatecznie
wyszedł na zewnątrz i usiadł na ławce niedaleko parkingu. Nie minęło jednak
kilka chwil, a w oddali dostrzegł sylwetkę przyjaciółki.
–
Jedziemy do ciebie? – zagadnęła Andy, wytrwale idąc w kierunku samochodu
chłopaka, który kiwał głową twierdząco.
Ona, z
racji na trudną sytuację finansową rodziców, nie mogła pozwolić sobie na zakup
jakiegokolwiek pojazdu, chociażby małego skutera. Wszelkie oszczędności
skrupulatnie odkładała na rozpoczęcie studiów, lecz Glenn zawsze chętnie służył
pomocą, broniąc dziewczynę od monotonnych dojazdów rozpadającymi się busami.
– I jak
ci poszło? – zapytał, gramoląc się do auta.
Za
wszelką cenę pragnął rozładować atmosferę, jaka, mimo upływu czasu, wciąż była
odrobinę zbyt ciężka.
–
Szkoda gadać. Nie potrafiłam się skoncentrować – mruknęła smutno, by później
usadowić się na miejscu dla pasażera. – Jak myślisz, co się tam wydarzyło? —
zapytała ostatecznie, nie umiejąc powstrzymać ciekawości.
W końcu
od dobrej godziny czekała na poznanie opinii przyjaciela.
– Nie
wiem i, szczerze mówiąc, średnio mnie to obchodzi – odparł, zapalając silnik i
powoli opuszczając teren szkoły.
– Okej,
nie mieszasz się w tę sprawę, ale mimo wszystko, widziałam, że się przejąłeś…
jakbyś nagle chciał zabawić się w opiekuńczego chłoptasia. – Parsknęła
śmiechem, lecz szybko spoważniała, podświadomie sądząc, że tajemnicze
zachowanie obu dziewczyn miało o wiele poważniejsze podłoże niż kłótnia czy
pragnienie zwrócenia na siebie uwagi.
–
Zachowałem się tak pod wpływem krótkiego szoku. Gdybym nieco wcześniej
otrzeźwiał, pewnie nie kiwnąłbym palcem, by jej pomóc. – Wzruszył ramionami. –
Ty też nie powinnaś się zamartwiać. Przecież nienawidzisz zarówno Yvette, jak i
Amber.
– Masz
rację, ale… w niektórych sytuacjach…
– Od
takich relacji nie ma wyjątków. Jeśli się ze mną nie zgadzasz, przypomnij
sobie, jak pod koniec gimnazjum, kiedy ty grzecznie grałaś w siatkówkę, ubrana
w strój sportowym, ona zajmowała się niszczeniem twojej nowej bluzki… albo jak
Yvette dała ci zaproszenie na urodziny tylko po to, by móc cię wyśmiać. A ty
wciąż lgniesz do nich jak ćma do ognia. Dalej nie potrafię pojąć, dlaczego aż
tak zależy ci na tym, by obracać się w podobnym towarzystwie.
– Nie
zależy! – krzyknęła, próbując odeprzeć oskarżenia. – Po prostu w oczach Yvette
widziałam coś dziwnego, coś na wzór przerażenia. Może i ona wraz z Amber to
królowe dramatu, ale na co dzień zwykle są obrzydzone albo nadmiernie wesołe,
wystraszone – nigdy. Dlatego tak bardzo chciałabym się dowiedzieć, co zdarzyło
się za tamtymi drzwiami – powiedziała twardo.
– Dla
twojej wiadomości, odpowiedź jest prosta. Amber i Yvette to wariatki. Naćpały się i przyszły do szkoły w
wiadomym stanie.
–
Racja, są głupie, ale wątpię, że aż tak. Poza tym, obie ostro uczą się do
egzaminów, w przeciwnym wypadku ich tatusiowie upiekliby je na ruszcie.
Naprawdę więc uważasz, że twoja teoria nie jest odrobinę naciągana? – zapytała
podejrzliwie.
–
Trochę. Ale nie istnieje inne bardziej racjonalne wytłumaczenie – mruknął,
widocznie zmęczony bezsensowną kłótnią.
–
Jeszcze – szepnęła Andy, bardziej do siebie niż do niego, chytrze podnosząc
kąciki ust do góry.
Glenn,
widząc reakcję dziewczyny, wybuchnął śmiechem. Nie był zły, raczej martwił się
jej upartością, która momentami przynosiła wyłącznie kłopoty, zwłaszcza, jeśli
wiązała się z pomocą szkolnej elicie. Tym razem jednak musiał skrycie przyznać,
że przemiana nastolatek niezwykle go zastanawiała. Choć dzięki temu, że
posiadał rozległą wiedzę, parał się wszelkimi nowinkami z medycznego świata,
umiał rozwikłań niejedną zagadkę, wyjątkowo nie zamierzał mówić głośno o swoich
domysłach, by nie podsycać fascynacji przyjaciółki – miała już wystarczająco
dużo problemów z licealną paczką.
– W
porządku, pani detektyw. – Przytaknął kpiąco, po czym zamilknął na dłuższą
chwilę.
Andy
tymczasem odwróciła się w kierunku szyby, ślepo przyglądając się mijanemu
otoczeniu.
Aurora
była miastem przemysłowym, toteż jego mieszkańcy na co dzień widywali fabryki i
ogromne gmachy, które mimo wszystko nie odbierały piękna spokojnej miejscowości
– tętniące zielenią parki rekompensowały wszelką brzydotę. Nic więc dziwnego,
że ludzie uwielbiali spędzać tam swój czas wolny – mogli usiąść nad jeziorem,
wsłuchując się w kojący szum wody czy chociażby pospacerować wśród kwitnących
roślin. Istnej sielanki nie przerywały nawet burzliwe wydarzenia od czasu do
czasu pojawiające się na językach tubylców.
Obecnie
jednak Andy, podążając wzrokiem za kolejnymi znakami ustawionymi na drodze,
orientacyjnie liczyła, ile drogi pozostało im do końca. Całkowicie zignorowała
mijane otoczenie, zwykle działające na nią niezwykle kojąco. Kiedy Glenn
ostatecznie zaparkował pod swoim domem, odetchnęła z ulgą.
Posiadłość
państwa Silverów zawsze robiła na niej wrażenie. Ogromna, utrzymana w
nowoczesnym stylu część mieszkalna w rzeczywistości nieco kontrastowała z
przytulnym ogrodem, chociaż według Andy oba segmenty wspaniale się komponowały.
Po wejściu do środka gości witał wszechstronny korytarz oraz kilka reprodukcji
słynnych obrazów. Czasami do kompletu dołączała również Aileen, siostra Glenna
lub Dana, jego matka.
– Obiad
gotowy! – krzyknęła starsza z kobiet, gdy tylko usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
– Cześć
mamo! – zawołał Glenn, powoli przemieszczając się w kierunku salonu.
Andy
podążała za nim.
– Dzień
dobry, ciociu! – powiedziała, rzucając w kąt swoją torbę, a następnie siadając
na skórzanej sofie, naprzeciw włączonego telewizora.
Czując
przyjemny zapach dolatujący z kuchni, na moment zapomniała o południowych
zmartwieniach, by zapytać:
– Co
dziś ugotowałaś?
–
Kurczaka w sosie meksykańskim. Mam nadzieję, że wam zasmakuje – oznajmiła,
nakładając na talerze dość spore porcje.
Dana
uważała Andy za członka rodziny, toteż często rozmawiała z nią na najróżniejsze
tematy i dzieliła się swoimi przeżyciami, całkowicie ignorując barierę wiekową.
Potrzebowała towarzyszki, a dom Silverów rzadko odwiedzały osoby skłonne do
pogawędki – jego próg przekraczali głównie współpracownicy Harrego, ojca
Glenna, poważni i wyrachowani, a przede wszystkim – nudni. Młoda duchem kobieta
nie przepadała za nimi, tak samo jak nie cierpiała pracy męża i, szczerze
mówiąc, jego samego. Dawna miłość szybko przeminęła, pozostało natomiast
przyzwyczajenie, którego ani on, ani ona nie potrafili się pozbyć, przez co
trwali w związku już od dwudziestu pięciu lat. Dana, z wykształcenia pani
filozof, siedziała w domu, nie mogąc znaleźć porządnej posady, bo przecież etat
w lokalnym sklepiku był czymś „godnym pogardy”, Harry za to całe dnie
przesiadywał w swojej kancelarii prawnej, zaniedbując rodzinę.
Mimo to
kobieta zdawała się nie przejmować podobnym obrotem spraw. Miała wspaniałe
dzieci pokazujące jej każdego dnia, że wbrew pozorom nie popełniła błędu,
wychodząc za Silvera. Uśmiechnęła się błogo, patrząc jak Glenn przekomarza się
z Andy i zajadła jej kulinarny eksperyment.
– I
jak, smakuje wam? – zagadnęła, siadając obok nastolatków.
– Jest
świetne – mruknęła dziewczyna dość niewyraźnie, wciąż przeżuwając kawałek
mięsa.
–
Lepiej opowiedzcie mi, jak minął wam dzień zamiast gapić się tępo w telewizor –
zaproponowała Dana, a następnie sięgnęła po pilota i wyłączyła urządzenie.
W końcu
wiadomości z kraju nie należały do najciekawszych programów pod słońcem.
Utworzenie nowej organizacji terrorystycznej, rozważania dotyczące kolejnej
poprawki do Konstytucji czy chociażby tajemniczy przypadek przykładnego
obywatela, młodego mężczyzny, który niespodziewanie udusił swoją ukochaną żonę
zwykle nie wnosiły do życia przeciętnych ludzi żadnej pociechy, a wręcz przeciwnie
– uświadamiały im, że rzeczywistość jest znacznie gorsza niż podejrzewają.
[1]
W USA odpowiednikiem gimnazjum jest middle school.
***
Witajcie drodzy ludzie! Dawno mnie tu nie było... nawet bardzo dawno. Mam nadzieję, że wszyscy żyjecie i macie się dobrze. W najbliższym czasie postaram się w miarę nadgonić rozdziały na waszych blogach, nie gniewajcie się, że tak was zaniedbałam! Wróciłam więc, ostatecznie, oby na jak najdłużej.
Witajcie drodzy ludzie! Dawno mnie tu nie było... nawet bardzo dawno. Mam nadzieję, że wszyscy żyjecie i macie się dobrze. W najbliższym czasie postaram się w miarę nadgonić rozdziały na waszych blogach, nie gniewajcie się, że tak was zaniedbałam! Wróciłam więc, ostatecznie, oby na jak najdłużej.
Czaderski rozdział! Świetnie jest na własne oczy doświadczać ewolucji twojego stylu na przestrzeni lat - teraz jest bardziej dojrzały i swobodny. Sama historia jest super, a to zakończenie o gościu z wiadomości... Uu, coś się wyraźnie szykuje! Jedna jedyna rzecz, jaka mi nie pasowała, to fakt, że Andy i Glenn nie wiedzieli, co stało się w toalecie, a potem, podczas rozmowy w samochodzie, mówią już o tym, że Amber rzuciła się na Yvette. Ale poza tą drobnostką jest genialnie i będę tu regularnie zaglądać!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, bardzo sie ciesze, ze wróciłaś. Po drugie, troche szkoda, ze nie będziesz pisac Tańcząc w ciemnościach, ale szczerze mówiąc, widac juz teraz, ze to opowiadanie łatwiej Ci pisac. Podobało mi sie w tym rozdziale to, ze umieściłaś w nim rożne emocje. Były zarówno dość lekkie, zabawne fragmenty, jak i te przedstawiajace otoczenie bohaterow czy tez nieco przerażajace sceny, ktore z pewnością beda ciągnięte dalej. Zastanawia mnie, coz takiego dzieje sie z Amber. Co ja opętało, kto nią w tamtym momencie sterował? Czy jak Yvette wypadła z łazienki, to Amber jak gdyby nigdy nic opadła z sił? Wydaje sie, ze to nke był poerwszy trgo typu epizod, ale chyba jako pierwszy skończył sie w taki sposob. Byłoby mi bardziej żal Yvette, gdybym nie dowiedziała sie z rozmowy Andy i Glenna o przeszłości dziewcząt , ale i tak... To było mocne. Jesli zas chodzi o te dwójkę, bardzo podoba mi się ich relacja. Widac, ze skoczyliby za sobą w ogień. Zastanawia mnie sama Andy, jej pasja jest niecodzienna, ale chyba jeszcze ciekawsza jest jej niespotykana uroda, az sie zaczęłam zastanawiać, czy nie pochodzi z kosmosu, skoro to sf;). Czytało sie bardzo przyjemnie, czasem tylko myliły Ci się podmioty. Z niecierpliwoscia bede wyczekiwać kolejnego postu , a tymczasem zycze udanych najdłuższych wakacji w życiu. Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com - zmieniłam adres bloga. Ponadto zapraszam takze na ocenialnie, ktora założyłam: konstruktywna-krytyka-blogow.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na świeżo dodaną nowość :)
UsuńPo pierwsze - świetnie, że wróciłaś! Mam nadzieję, że matury dobrze Ci poszły. Podoba mi się szablon, bo od jakiegoś czasu jestem zwolenniczką tych najprostszych, a już najlepiej, jeśli mogę czytać czarną/szarą czcionkę na białym tle, bo tak jest najwygodniej. Jak na mój gust czcionka mogłaby być nieco większa, ale prócz tego szablon super.
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę opis bloga, domyślam się, co się stało Amber. Ciekawi mnie jednak, czemu taka zmiana zaszła nagle. Czy dopiero teraz jej wola stała się zależna od tych innych istot, czy po prostu wcześniej były dla niej bardziej "łaskawe". No i czy czyny wszystkich ludzi są kontrolowane, czy chodzi tylko o pojedyncze jednostki. A może coraz więcej osób stopniowo znajduje się pod kontrolą... Cóż, pozostaje mi czekać na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam
j-majkowska
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś do pisania. To opowiadanie jakoś bardziej do mnie trafia i dobrze mi się je czyta. A Ty... jesteś moją ulubioną pisarką! :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Wow. Po prostu wow. Pisz jak najwięcej bo ewidentnie masz talent. Mam zamiar tu częściej zaglądać bo warto.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Karolina z Zielona Karuzela
Szczerze przyznam, ze to nie moja bajka. Pisz jednak tak jak Ci serce podpowiada. Powodzenia
OdpowiedzUsuńPisz tak jak teraz, super!
OdpowiedzUsuńNie bardzo wiem od czego zacząć, więc uprzedzam, że komentarz może okazać się nieco chaotyczny, przepraszam więc już teraz ;) Podoba mi się Twój pomysł na tę historię, a po krótkim objaśnieniu u dołu strony oraz tytułowi, który swoją drogą jest naprawdę intrygujący, chce się nieco więcej niż ten jeden rozdział. Ale muszę przyznać, że bywały momenty, gdy nieco się gubiłam w pędzącej niespodziewanie akcji. Rozumiem, że tą sceną o Amber i jej niecodziennym zachowaniu chciałaś coś zakomunikować, podobnie jak z ostatnim wtrąceniem o wiadomościach i mężczyźnie, który udusił żonę, ale poczułam się trochę zagubiona, gdy w zasadzie ni stąd ni zowąd narracja przestała dotyczyć Andy, a przeskoczyła na drugą dziewczynę. Wiem, że chciałaś przejść do kolejnej sceny, albo inaczej – zasygnalizować, że właśnie w tym momencie zaczyna dziać się coś, teraz jeszcze pozornie nieznacznego, choć w późniejszym czasie niezwykle ważnego dla całej historii, takie chodzenie po nitce do kłębka, ale wyszło to dość nienaturalnie, sądzę, że mogłabyś albo przejść w tą scenę płynniej albo po prostu oddzielić te dwa teksty, choćby jednym czy dwoma odstępami i nie wyglądałoby to już tak chaotycznie. Jak mój komentarz teraz, właśnie sobie uświadomiłam, ale mam nadzieję, że zrozumiesz co miałam na myśli, bo chyba sama teraz odrobinę się zakręciłam ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym to pojawienie się chłopaka Yvette. Przecież nie wiedział, co zaszło w łazience, chyba, że cała szkoła wywnioskowała to ze stanu w jakim znajdowała się Amber, a przecież nie ma tam żadnej wzmianki o tym jakoby ktokolwiek dowiedział się o tym, co miało miejsce zaledwie kilka chwil wcześniej. I jeszcze ta całkowita ignorancja ze strony Andy i Glenna, ale Andy przede wszystkim. Rozumiem jak to jest oddzielać jedne sprawy od drugich, te mniej ważne spychać na drugi plan albo gdy człowiek jest niegotowy, aby z czymś się zmierzyć, ale ponownie – nie zauważyłam w tekście żadnego nawiązania do tego jakoby ktoś poza Amber, Yvette i nauczycielką wiedział, co wydarzyło się w łazience, więc dziwi mnie, że Andy przeszła ot tak sobie do porządku dziennego nad tą sytuacją, nad niespodziewaną prośbą Yvette, jej wyglądem. Spodziewałam się też, że zaraz zaczną się sypać pytania o to, co stało się Amber, dlaczego tak wybiegła z klasy, co musiało się stać, że wyglądała tak a nie inaczej, etc. W końcu to nastolatkowie, a oni nie mają ani odrobiny taktu i całe mnóstwo niezdrowej ciekawości ;)
Trochę żałuję, że nauczycielka angielskiego stała się takim stereotypem starej panny będącej nauczycielką – przy sobie, przesadnie ubrana, z dwoma kotami. A przecież wystarczyło zrobić coś zupełnie na opak i od razu nadałabyś jej świeżości, wychodząc naprzeciw wszystkim tym historiom, gdzie jak jest stara panna, to koniecznie musi być gruba, mieć koty, zadyszkę przy najmniejszej aktywności fizycznej, ba, przy przebyciu odcinka z klasy do łazienki.
Szkoda mi również tego, że chcąc jakby od razu wbić się w historię, poleciałaś z tym wszystkim ekspresowo. Niby zaczęłaś od Andy, od je bezsenności i zafascynowaniu nieboskłonem, ale potem to szybkie wtrącenie z Amber i Yvette, krótka rozmowa Andy i Glenna w drodze do jego domu, i to wszystko. Trochę mi szkoda, że nie nadałaś temu rozdziałowi nieco wolniejszego tempa, bo historia zapowiada się naprawdę interesująco. Podoba mi się bardzo, że Andy i Glenn to umysły czysto ścisłe, ponieważ zazwyczaj spotyka się bohaterów, którzy żyliby wyłącznie literaturą, historią, a matematyka, fizyka to ble, fuj i jeszcze pogryzie; a przynajmniej tyle pamiętam z czasów, gdy sięgałam po literaturę przeznaczoną wyłącznie dla nastolatków. Życie bohaterów nie jest idealne, nawet rodzice Glenna, posiadając dobry dom i pieniądze, nie są szczęśliwi (a przynajmniej jego matka), nie ma podziału, że jeden z przyjaciół ma życie obsypane złotem, a a drugi musi o wszystko walczyć. Ponadto, bardzo podobało mi się to pozornie błahe nawiązanie do mężczyzny, który udusił własną żonę – jakby powoli do tego poukładanego świata wdzierało się coś, co wolę ludzi miało za nic, przejmując nad nimi kontrolę, zamieniając w bezwolną zwierzynę, gotową zadawać ciosy, ranić i zabijać.
UsuńWiem, że więcej jest słów krytykujących, ale ta historia naprawdę mnie zaintrygowała. To, co głównie mi tutaj nie pasuje, to właśnie to ekspresowe tempo. Bo z tego fragmentu o Amber można ładnie wybrnąć, chociażby oddzielając od tekstu o Andy, którym rozpoczęłaś historię, albo nieco inaczej wplatając w cały rozdział. Nauczycielka może być tą stereotypową starą panną, a może postanowisz, że w trakcie historii przejdzie przemianę – oby tylko nie pod wpływem faceta, bo niczego nie cierpię jak kobiet, które wywracają całe swoje życie nie dla siebie samych, ale właśnie dla faceta, który może być a może sobie pójść, i wszystko szlag trafi. Można też rozszerzyć nieco tekst o samej Andy, która jest dość nietuzinkowa i potrafię zrozumieć jej zamiłowanie do wpatrywania się w gwiazdy i pragnącej odkryć to, co wciąż nieokryte pomimo tylu badań, teorii i wspaniałych umysłów. Zastanawia mnie jednak w jakim kierunku to wszystko podąży i choć nie chcę się niczym sugerować ani narzucać sobie pewnej wizji, to to wszystko kojarzy mi się z „Intruzem” Meyer (którego uważam za zdecydowanie lepszego od sagi „Zmierzch”; zresztą, proszę, co nie jest od tego lepsze? ;)) albo serią „Animorphs „ K. A. Applegate, o której słyszałaś albo i nie, ale która była naprawdę ciekawa; swoją drogą, serdecznie polecam.
No, to chyba na tyle. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już niedługo i dowiemy się czegoś więcej ;)
Pozdrawiam,
Po pierwsze: strasznie podoba mi się szablon, podobnie zresztą jak tytuł bloga. Po drugie: bardzo fajny rozdział. Oczywiście jak na razie akcja jest dość wolna, bo dopiero wprowadzasz nas w stworzony przez siebie świat, ale mimo wszystko czytało się bardzo przyjemnie.
OdpowiedzUsuńJak na razie obraz amerykańskiej szkoły (czy też szkoły w ogóle, szczerze mówiąc) jest dość stereotypowy): mamy parę dziwaków, którzy nieco odstają od reszty, królowe szkoły, uważające innych za znacznie gorszych, mamy nawet nauczycielkę starą pannę, dla której użeranie się z gówniarzami to męka i większość jej myśli w czasie lekcji pewnie błądzi wokół własnego mieszkania. Mimo wszystko zdołałam już polubić Andy, która sama w sobie budzi sympatię - jest jakaś taka... urocza? Jej upodobanie do obserwowania gwiazd również mnie urzekło. Glenn z kolei jest świetnym przyjacielem, za takiego wiele osób dałoby się pokroić ;)
Myślę jednak, że najważniejsza w tym rozdziale jest Amber, albo raczej jej nietypowe zachowanie. Pewnie gdybym stała gdzieś z boku, np. była zwykłym uczniem na korytarzu, pomyślałabym, że była pod wpływem jakichś środków odurzających i dlatego tak jej odbiło. Wiem jednak, że tutaj zdecydowanie dzieje się coś bardziej przerażającego. Skoro nawet rzuciła się na najlepszą przyjaciółkę i była gotowa ją zabić... No, nieźle. Mam nadzieję, że Andy i Glenn wpadną na jakiś trop, bo chociaż G. zarzekał się, że nie obchodzi go, co się dzieje z Amber, to podejrzewam, że tak samo jak jego przyjaciółka pragnie dowiedzieć się czegoś więcej. Zapowiada się naprawdę nieźle.
Chętnie poznam dalsze wydarzenia, zaintrygowałaś mnie ;)
Pozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com
Przybędę tu!
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że bardzo podobają mi się Twoje opisy. Widać, że się do nich przykładasz, bo słowa są świetnie dobrane, dzięki czemu czytało mi się bardzo przyjemnie i szybko. Nic nie zgrzytało, nic nie odwracało uwagi i przede wszystkim - mogłam sobie w prosty sposób wyobrazić to, co przedstawiałaś słowami. Super!
UsuńWidzę, że mamy tutaj takie jakby dwa obozy;D Jeden to Andy i Glenn, a drugi Amber i Yvette. Jedni to zwykli, przeciętni uczniowie nie wyróżniający się z tłumu, a drudzy to szkolne gwiazdeczki. Zawsze wolałam tych pierwszych, dlatego właśnie do Andy zapałałam większą sympatią. Ale jeśli chodzi o ciekawość, to zdecydowanie Amber nad nią przoduje. Bardzo mi się podobało, jak opisałaś te zmiany, które w niej zachodziły. Te dziwne emocje, szał, z którym nie potrafiła sobie poradzić. No i oczywiście walka! Nie odrywałam się od czytania ;)
Ale muszę powiedzieć, że chociaż żal mi było Yvette w tej sytuacji, to po słowach Glenna trochę przestało. No cóż, można powiedzieć, że dosięgła ją karma xD Chociaż nie wiem, czy w tej sytuacji to najlepsze określenie. Ale skoro ktoś całe życie był dla innych ludzi podłych, to chyba ciężko oczekiwać, że potem ci ludzie będą mu współczuć. Dlatego nie dziwią mnie słowa Glenna i jego niezainteresowanie tematem.
"umiał rozwikłań niejedną zagadkę" - rozwikłać
Zaciekawił mnie też wątek rodziców Glenna i to, że w ogóle się nie kochają. W sumie poczytałabym o tym, coś więcej;D Lubię takie życiowe wstawki ;)
Lecę do nastepnego ;)
Czytałam dawno, ale mam nadzieję, że pamiętam treść na tyle, że uda mi się skomentować to w miarę sprawnie i nie popełnię gdzieś gafy :D
OdpowiedzUsuńAndy wydaje się ciekawą postacią. To jej zamiłowanie do gwiazd jest naprawdę interesujące. Wyróżnia ją na tle innych postaci. Taka cecha charakterystyczna. Super :)
Poza tym podoba mi się też wątek przyjaźni. Gleen jest też fajną postacią, taką uroczą dość i cieszę się, że dziewczyna ma z nim tak dobry kontakt. Ogólnie póki co wszystko jest rajsko i przyjemnie, ale ja jak to ja już się doszukuję się tutaj drugiego dna. Czuję podskórnie, że szykujesz jakąś bombę, która zwali mnie z nóg i aż drżę o losy tych twoich bohaterów.
Podejrzana już była sama ucieczka Amber. To rzeczywiście skutki imprezy, czy coś więcej? No dobra, ja wiem, że coś więcej, ale cicho sza, zachowajmy pozory :D
Chociaż chyba nie muszę, bo ten atak dziewczyny na swoją przyjaciółkę sam mówi za siebie. To nie było normalne zachowanie. Ciekawe, jakie konsekwencje pociągnie za sobą.
Andy i Glenn nie chcą się w to mieszać, a mi się wydaje, że i tak zostaną w to wplątani. Tak mimo wszystko.
Póki co jest bosko i wprost nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Bardzo chętnie poznam ciąg dalszy.
Trzymaj się :*
Jestem oczarowana tym rozdziałem. Zastanawiam się co stało się Amber i czy ucierpi na tym jej przyjaźń z Yvette (jeśli źle napisałam, przepraszam). Czy ma to jakiś związek z panem, który udusił żonę?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
walc-dusz